JESZCZE POLSKA WIKLINA NIE ZGINĘŁA

Przemysław Chrzanowski: Na targowisku widziałem dzisiaj wiklinowe kosze rodem z Azji. Są ładne i tanie. Zapewne ciężko się znosi taką konkurencję? Wojciech Solka, mistrz wikliniarstwa: - Wystarczy wziąć taki koszyk w rękę i od razu widać, że to wyrób słabej jakości. Pierwsza rzecz, na którą zwracamy uwagę to waga. Tamtejsze plecionki są o połowę lżejsze od naszych, ponadto struktura azjatyckiej wikliny jest słomiasta, co wpływa na jej kruchość. Taki koszyk nadaje się tylko do tego, żeby go postawić i na niego patrzeć. Jeżeli natomiast chcielibyśmy go z sobą zabierać do marketu, to jego żywotność będzie bardzo krótka. Obciążony zakupami szybko się rozpadnie. Nabywcy bardzo często pytają, dlaczego nasze koszyki są droższe, wówczas daję do ręki, zwracam uwagę na twardość materiału, ciężar i solidność wykonania. W tym wypadku hasło: „Dobre, bo polskie” sprawdza się idealnie, bo nigdzie nie ma tak porządnej wikliny jak u nas. Uważam, że to jeden z ważniejszych czynników, przemawiających za wyborem rodzimego produktu.

Nasza wiklina jest rzeczywiście najlepsza?

- Staramy się jej nie nawozić i to powoduje, że nie rośnie zbyt szybko. Powolna wegetacja sprawia, że jest to mocny surowiec. Dla plecionkarza jest to wyzwanie, bo to bardzo wymagający materiał, bardzo twardy, pomimo tego, że po wielokroć moczony w wodzie. Palce trzeba mieć mocne, by sobie z tym poradzić.

Obecnie wielu ludzi chce żyć w zgodzie z naturą, otaczają się przedmiotami, które w minimalnym stopniu zostały przetworzone przez człowieka. Wiklina idealnie wpisuje się w ten trend.

- Proszę tylko spojrzeć ilu ludzi dzisiaj idzie na zakupy z koszykami. To już prawdziwa moda. Coraz częściej nie bierzemy toreb foliowych ze sklepu, zdajemy sobie sprawę, że są nieekologiczne i toksyczne w utylizacji. Poza tym w koszyku nic się nie gniecie, można więcej włożyć i się nie martwić, że ucho się oderwie. Niegdyś plecionkarstwo miało przede wszystkim zastosowanie gospodarskie. Dzisiaj również największym powodzeniem cieszą się plecionki użytkowe, oprócz koszy zakupowych klienci poszukują także koszy na drewno kominkowe, do przechowywania prania lub jako pojemniki na śmieci. Poza tym wiklina bardzo dobrze komponuje się z wystrojem mieszkań, dlatego nabywcy poszukują mebli wykonanych z tego surowca. Robi się stoły, krzesła, fotele, sofy, regały, czy kosze na bieliznę. Bardzo często wiklinę wykorzystuje się też przy tworzeniu architektury ogrodowej, sam bardzo często wyplatam altany. A moim ulubionym motywem zdobniczym są dużych rozmiarów pająki czyhające na rozpiętej wiklinowej sieci.

Solidny produkt zwykle jest efektem bogatego doświadczenia rzemieślnika. Skąd je pan czerpał?

- Wikliniarstwo to u nas sprawa rodzinna. Mój dziadek, a wcześniej pradziadek wyplatali z wikliny meble, kupowane przez możnych szlachciców i bogatych gospodarzy. Mogę zatem powiedzieć, że mam to we krwi. Chciałem jednak więcej, dlatego po wiedzę teoretyczną poszedłem do Technikum Trzciniarsko-Wikliniarskiego w Kwidzyniu. Chciałem być profesjonalistą, a kształcenie w zawodzie okazało się bardzo przydatne. Nauczyłem się nie tylko nowych, nieznanych sobie wcześniej splotów, ale zyskałem również potrzebną wiedzę z zakresu towaroznawstwa. W wieku 20 lat miałem już papiery mistrzowskie, co było wyjątkiem w całej okolicy. Razem ze mną do egzaminu stawali panowie solidnie po czterdziestce, starając się o tytuł czeladniczy.

Dzisiaj dzieli się pan swoją wiedzą z młodymi ludźmi. Czy jest szansa na to, że wikliniarstwo przetrwa w kraju nad Wisłą?

- O wyplataniu opowiadam młodym ludziom podczas warsztatów, pikników, pokazów czy spotkań w moim domowym warsztacie. Słuchają o trudnej sztuce wyplatania, cierpliwie uczą się na warsztatach i naprawdę cieszą, kiedy udaje im się zrobić coś samodzielnie. Przy okazji opowiadam im jak przygotować wiklinę do wyplatania. Osobiście wszystko przygotowuję we własnym zakresie. Najpierw muszę ją okorować, następnie wygotować w kotle. Wierzbowe pręty można ścinać o każdej porze, jednak materiał do wyplatania z białej wikliny można pozyskać jedynie przez 6 tygodni w roku. Młodą niezasuszoną wiklinę wstawia się wczesną wiosną do zbiornika wodnego doprowadzając do sztucznej wegetacji. Kiedy puszcza liście i korzonki z końcem maja poddaje się ją obróbce. Młodzi chłoną tę wiedzę pełnymi garściami. Może jest nadzieja dla tego zawodu? Cały czas w to wierzę.

Czy wikliniarstwo to dobry pomysł na biznes?

- Trudno mi o tym mówić w kategorii wielkiego biznesu, bo zawsze byłem rzemieślnikiem działającym bez wielkiego rozmachu. Dzisiaj przede wszystkim zależy mi na tym, by plecionkarstwo nadal pozostało cenioną umiejętnością. To nasze dziedzictwo kulturowe, trzeba je pielęgnować, bo przepadnie jak wiele innych profesji, które uznano za zbędne. Mówię o tym głośno m.in. w Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu, gdzie od maja do września wprowadzam wszystkich zainteresowanych w tajniki tego trudnego fachu. A co do biznesu to powiem, że przejmą go po mnie wnukowie. Przynajmniej głośno o tym dzisiaj mówią.

Foto: Facebook Wojciech Solka

(Źródło: www.witrynawiejska.org.pl)